MIASTO PRZEGIĘTE. Głos, który nie wybrzmiał

> Bartek Lis

 

Kategoria zdrowia zaczynała zyskiwać na znaczeniu od końca osiemnastego wieku, przybierając w wieku dziewiętnastym formułę zakrojonego na szeroką skalę planu monitorowania i doskonalenia nowożytnych społeczeństw (Foucaultowskie pojęcie biopolityki odnosi się właśnie do tego zjawiska). Ustanowienie pewnej normy, matrycy uznanych za zdrowe, akceptowalne zachowania, pozwoliło stworzyć cały skomplikowany system organizacji zachodnich społeczeństw. Izolacja jednostek niespełniających wymogów ściśle zdefiniowanej poprawności (cielesnej, obyczajowej) miała pozwolić utrzymać miasto czystym, wolnym od niebezpieczeństw, „ludzkiej zarazy”. Nowopowstające, lub coraz bardziej się profesjonalizujące, instytucje umożliwiały oddzielenie „zdrowego” od „chorego”. Chore, skażone, dziwaczne, nienormalne miało być albo poddane korekcie (uleczeniu poprzez utracenie wyróżniającej jednostkę cechy), albo anihilacji (wymazaniu, u-niewidocznieniu, eksterminacji).

Symboliczna, ale i praktyczna, stratyfikacja była i jest nadal rysowana na miejskiej topografii. Architektura miast bardzo szybko była komponowana w taki sposób, by wzmacniać, regulować, ułatwiać realizację prawomocnych (czyt. uznanych przez Władzę) idei. Wystarczy wspomnieć wielką Haussmanowską przebudowę Paryża, której dzisiejsi turyści zawdzięczają Pola Elizejskie, a komunardzi szybką klęskę miejskiej rewolucji.

Zdrowie i choroba, czystość i brud, normalność i szaleństwo, miejski salon i niebezpieczne obrzeża – siedliska prostytucji, przestępców, rzezimieszków, dewiantów. Miasto zawsze było polem różnicowania i wartościowania. Powstające w jego obrębie (lub na jego marginesie) instytucje, takie jak szpital (psychiatryczny), więzienie, przytułek dla bezdomnych, getto – segregowały społeczną przestrzeń miasta. Symbolicznie je oczyszczały. Miasto chore, zdaniem arbitralnie definiujących normalność grup uprzywilejowanych, to miasto pozbawione porządku, to miasto w którym „dziwaki” opuszczają swoje położone peryferyjnie Wagenburgi i zaczynają wnikać na miejskie salony. Zaczynamy ich widzieć, zaczynają nas niepokoić i sprawiać, że nasze „czyste miasto” zaczyna „chorować”. Ci jednak mieszkańcy, dotychczas wykluczeni albo spychani na margines naszej uwagi, zaczynają się stopniowo organizować domagając się coraz głośniej swojego prawa do miasta. Bunt miast – to coraz bardziej widoczna rzeczywistość europejskich metropolii. Czy i w Polsce kiełkujące ruchy miejskie będą stanowiły „zagrożenie” dla utrwalonego sposobu myślenia o przestrzeni „wspólnej”? Temu i innym pytaniom poświęciliśmy naszą uwagę podczas 12. edycji Przeglądu Sztuki SURVIVAL. Fenomen polskich i europejskich ruchów miejskich jest coraz częściej dyskutowany przez rodzimych publicystów, socjolożki i aktywistów. Żyjemy w świecie coraz bardziej „miastocentrycznym”. Stajemy się wielkim polis. Rewolucje niemal zawsze wybuchały w miastach. Wraz z postępującym urefleksyjnieniem się miejskich społeczeństw stajemy się coraz bardziej świadomi problemów oraz ograniczeń współczesności. Poziom polskiego miejskiego aktywizmu wciąż nie jest zadawalający i póki co zbyt często kojarzony jest z tymczasową modą, „hipsterką” i fanaberią alternatywnej „młodzieży” pochodzącej z „dobrych domów”. Choć nasza wewnątrzsterowność wciąż nie jest zadowalająca, wydaje się, że takie akcje, jak sprzeciw krakowian wobec pomysłu organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w ich mieście lub oburzenie wrocławian masową wycinką drzew artykułowane przez organizacje pozarządowe, pokazują, że jako wspólnota potrafimy się obywatelsko zintegrować wokół ważnych problemów dotykających naszego środowiska i naszego w nim „ukomfortowienia”.

Podczas SURVIVALU zabrakło miejsca, by porozmawiać o jeszcze jednym aspekcie miejskiej obywatelskości – o prawie do miasta osób pochodzących z obyczajowego/seksualnego marginesu (będących symbolicznie, ale i czasami dosłownie, na marginesie nie w związku ze swoją suwerenną decyzją, lecz w związku z taką a nie inną polityką, normatywnością). Osobiście uważam go za bardzo ważny i chcę by temat ten wybrzmiał w moim tekście.

Przestrzeń miejska jest zawsze w jakiś sposób seksualnie naznaczona (Bech 1998). Gill Valentine (1993: 397) argumentuje, że uczestnikami codziennych interakcji, które mają miejsce w metropolii, nie są aseksualne jednostki, lecz ludzie o określonych tożsamościach seksualnych, zaś wszystko to odbywa się w zseksualizowanych lokacjach. Różne przestrzenie mogą być albo seksualizowane, albo de-seksualizowane poprzez ludzkie doświadczenia anonimowości, samotności, strachu, niepokoju, potrzeby podglądania lub obnażania. Przemierzając miejską dżunglę spotykamy się z nieznajomymi, wysyłamy sygnały i kolekcjonujemy odpowiedzi – spojrzenia, przelotne uśmiechy i niekontrolowane gesty. Miasto jest areną różnego rodzaju działań i praktyk, za sprawą których seksualność jest performowana, kształtowana, (re)produkowana oraz instytucjonalizowana. Seksualność dzięki występowaniu w anonimowej, zatłoczonej przestrzeni miejskiej zostaje uwolniona. Istnieje niemieckie powiedzenie, że „miejskie powietrze czyni wolnym” („Stadtluft macht frei”). W tych okolicznościach zyskuje nowe możliwości realizacji, a tym samym z przygodnego, epizodycznego doświadczenia zamienia się w praktykę osadzoną w konkretnym kontekście. Staje się procesem, ciągłą i w miarę spójną opowieścią zanurzoną w siatce ulic, miejskich parków i skwerów. Przedstawienie seksualnych gestów, myśli i pragnień, dzięki wpisaniu w wielkomiejski krajobraz, zyskało nowe ramy, zostało zintensyfikowane i przyjęło formę tożsamości seksualnej. Powstanie tożsamości w obecnym kształcie stało się możliwe głownie dzięki „miastu”.

To samo miejsce może jednak być nie tylko seksualnym laboratorium czy fabryką tożsamości, ale także maszyną normalizacji i przestrzenią ujarzmiania nieposkromionej, „nieobyczajnej”, czy też niepoprawnej/ złej seksualności. Środowisko miejskie nie jest tylko biernym tłem procesów tożsamościowych, lecz aktywnie współuczestniczy w produkcji tożsamości. Projekt „urzeczywistniania” nowo-wynalezionych (auto)identyfikacji stał się faktem, gdy pojawiły się wielkie aglomeracje. Foucaultowska geneza seksualności (Foucault 2000) i wywiedzionych z niej tożsamości, ściśle wiąże się z aktywnością całego miejskiego aparatu, bez którego plan by się z pewnością nie powiódł. Uniwersytet, szpital, więzienie, klinika psychiatryczna, przytułek, ciemna ulica, główny plac miasta – bez tych i wielu innych obiektów seksualność, tak jak ją dzisiaj po Foucaultowsku rozumiemy, nigdy by się nie narodziła, albo jej powstanie trwałoby dłużej.

Pojęcie obywatelstwa ściśle wiąże się z miastem. To w ramach greckiego polis rozwijała się idea demokracji i obywatelskości. Agora, forum, rynek są miejscami spotkań, gdzie uprawniony lud debatował, spierał się, głosował i podejmował decyzje. Każdy obywatel (w praktyce wolny mężczyzna) miał przyznane prawa i obowiązki. Bez miasta nie rozwinęłaby się współczesna demokracja i idea społeczeństwa obywatelskiego. Do dzisiaj w angielskich nazwach: citizen oraz citizenship wybija się pierwszy człon – city, czyli miasto. Seksualność, choć jest złożonym kompleksem cielesnych potencjalności, pożądań, praktyk i koncepcji, wierzeń, tożsamości i instytucji, które są wytwarzane gdzieś na styku ciała i umysłu, rzadko kiedy była włączana do pojęcia obywatelskości. Jak dowodzi Jeffrey Weeks (1998: 36), separacja seksualności i sfery publicznej intensyfikowała tylko nasze nią zainteresowanie. Bez względu na to, jak głośnym echem ta nasza aktywność odbiła się w przestrzeni publicznej, zawsze jednak wiedzieliśmy, że areną dla erotycznych przygód, doświadczeń może być tylko przestrzeń prywatna, osobista, domowa. Obywatelem jest się na zewnątrz, w kontaktach publicznych z innymi obywatelami i wspólnotą. Koncepcja seksualnego obywatelstwa jest swego rodzaju hybrydą przełamującą podział na publiczne / prywatne.

Matka samodzielnie wychowująca dzieci, prostytutka, stara panna, fetyszysta i pornograf (nie wspominając lesbijek, biseksualistów i gejów), zostali zdaniem Hubbarda (2001: 53) zdemonizowani w różny sposób i w różnych momentach, zależnie od tego, co traktuje się jako normalne i pożądane zachowanie; uznani za „złych obywateli”. Pytania o seksualną moralność są zasadnicze przy definiowaniu obywatelstwa. Niesprostanie postawionym wymaganiom skutkuje tym, że odmieńcy traktowani są jak obywatele drugiej kategorii, zostają pozbawieni określonych uprawnień (np. do legalizacji związków jednopłciowych czy adopcji dzieci), jednak nadal muszą przestrzegać wszystkich obowiązków, jakie nakłada na nich prawo.

Carol Pateman (1989) dowodzi, że pojęcie społeczeństwa obywatelskiego jest konstruktem patriarchalnym, który ogranicza uczestnictwo kobiet w sferze publicznej. Umowa społeczna, która miała być zawarta, by sprostać ludzkiemu dążeniu do wolności, równości i sprawiedliwości, dotyczyła jednak wyłącznie mężczyzn. Ojciec, brat, mąż – oto bohaterowie, którzy mieli kłaść podwaliny nowożytnej demokracji. Tak samo kobiety, jak i wszyscy, którzy odstąpili od podążania heteronormatywną ścieżką, wykluczeni zostali z politycznej wspólnoty. Hubbard (2001: 55) pisze: „(…)społeczeństwo obywatelskie może być konceptualizowane jako heteroseksualna (podobnie jak patriarchalna i rasistowska) konstrukcja, do której wstąpienie jest w praktyce bardzo trudne dla tych, których seksualne życie zostało ocenione jako niemoralne.” (tłum. B.L.) Przestrzeń doskonale odzwierciedla poglądy na temat „nieobyczajnej” seksualności. Społeczne wyobrażenia o tym, co jest dobre, a co złe, legitymizują i instytucjonalizują się na miejskich ulicach, skrzyżowaniach, słupach ogłoszeniowych i murach. To, co może występować w przestrzeni, co jest widoczne – musi mieć jakieś moralne uzasadnienie.

Miejsca najbardziej eksponowane, miejsca ważne historycznie, istotne dla funkcjonowania demokracji, np. ze względu na symbolikę, jaką się im przypisuje, są rezerwowane wyłącznie dla wizerunków, zachowań i norm kojarzonych z heteroseksualizmem, choć oczywiście oficjalnie występują jako przestrzenie odseksualnione, neutralne. Califia (1994: 205) twierdzi, że miasto jest „mapą zhierarchizowanych żądz”, od waloryzowanych do stygmatyzowanych. Odmieńcy, jeśli chcą podtrzymywać i podkreślać atrybuty swej inności, muszą przebywać w obszarach specjalnie do tego wydzielonych. Przestrzeniach gdzie wzrok nie sięga i tylko niezaspokojona ciekawość każe wciąż o tym głośno lamentować.

Pojęcie obywatelskości powinno być wrażliwe nie tylko na kwestie klasowe, rasowe czy genderowe, ale również seksualne. Bez uwzględnienia ważności tego ostatniego komponentu naszej egzystencji termin „obywatelstwo” zawsze będzie w jakimś stopniu wykluczający. Tylko poszerzenie jego znaczenia oraz przełamanie liberalnego binaryzmu: publiczne / prywatne może przyczynić się do głębszego zrozumienia idei obywatelstwa. Może wówczas Lech Kaczyński, jeszcze gdy był prezydentem Warszawy, nie wyjaśniałby swojego stanowiska w sposób absurdalny mówiąc, że on nie zabroniłby Parady Równości, gdyby geje robili ją jako obywatele, a nie jako homoseksualiści. Z naszej seksualności wynikają określone prawa, od dawna jest ona przedmiotem politycznych debat, ustawodawstwa, jak zatem nadal można myśleć o tej sferze naszego życia jak o czymś niezwiązanym z pojęciem obywatelstwa? Projekt seksualnego obywatelstwa domaga się poszerzenia sfery osobistej wolności i bezpieczeństwa poprzez wychodzenie na zewnątrz ze swoją innością. Zabieg queerowania przestrzeni – uwidaczniania swojej nienormatywnej tożsamości – jest paradoksalnie również ruchem w stronę obrony możliwości do nieograniczonych konwenansem czy tradycyjną etyką prywatnych wyborów i życia według napisanego przez siebie scenariusza. Przykładami takich działań są np. marsze protestu (jak np. Parada Równości w Warszawie albo Marsz Tolerancji w Krakowie), wydarzenia artystyczne odbywające się w przestrzeni publicznej (np. akcje plakatowe, murale i graffiti, przedstawienia ulicznych teatrów i performerów, kampania „Niech nas zobaczą”), parady (Gay Pride) albo tzw. kiss-ins, czyli zorganizowane akcje zbiorowego całowania się w centrach miast przez pary homoseksualne. Oczywiście także gejowskie dzielnice odgrywają ważną rolę w zdobywaniu widoczności i pełnego obywatelstwa. Bardziej jednak chodzi o wykraczanie poza te enklawy i manifestowanie swojej odmienności w przestrzeniach dotychczas rezerwowanych wyłącznie do propagowania i odgrywania heteroseksualności. Uważa się, że poprzez queerowanie przestrzeni przypomina się heteronormatywnej większości, że seksualni dysydenci istnieją obok nas, mają takie same potrzeby i również zasługują na korzystanie z wszystkich udogodnień, jakie daje bycie pełnoprawnym obywatelem. Jeśli ktoś nie istnieje publicznie – a tak się dzieje, gdy go nie widać – wówczas jest niewidzialny dla państwa i „porządnych obywateli”. Nie dostrzega się również jego marzeń, potrzeb, pragnień. Jego praw. Dlatego też m.in. niektórzy autorzy, jak np. Nancy Duncan (1996: 143) wzywają do „radykalnej otwartości” przestrzeni miejskiej w taki sposób, by była dostępna dla każdego człowieka, myśli, słowa i aktu. Inaczej marginalizacja i prywatyzacja seksualnej inności będzie się pogłębiać, a pojęcie obywatelstwa nadal będzie pojęciem niepełnym, upośledzonym.

Rob Kitchin i Karen Lysaght (2002) twierdzą, że przestrzeń zawsze jest plastyczna, w ciągłym procesie stawania się. Ponieważ jest ciągle tworzona, staje się taka lub inna tylko w związku z procedurą powtarzania, łatwo jednak nadać jej inny kierunek i inne barwy, ingerując w jej dotychczasowy porządek. Akcje queerowania miasta pokazują, jak płynną rzeczywistością jest przestrzeń. Kitchin i Lysaght (ibidem) dowodzą, że hegemonii heteroseksualnie zdefiniowanej przestrzeni jest ciągle rzucane wyzwanie. Seksualni dysydenci, subwersując ją i parodiując, nadają nowe znaczenia i odsłaniają w ten sposób jej tymczasowość oraz wrodzoną uniwersalność /odmienność (inherent queerness). Miasto przegięte to miasto wszystkich stylów, wartości, poglądów, cielesności, marzeń i pragnień. To miasto egalitarne, pozbawione przewidywalnej rytmiki, stroniące od nudy. Przed taką miejską rewolucją w Polsce wciąż stoimy. Kto ma zapałki?

 

Bibliografia:

Bech, H. 1998. Citysex: Representing Lust In Public. “Theory Culture Society” 15 (3 – 4): 215 – 241.
Califia, P. 1994. Public Sex: The Culture of Radical Sex. Pittsburgh: PA: Cleis.
Duncan, N. 1996. Renegotiating Gender and Sexuality In Public and Private Places. [w:] Bodyspace: Destabilizing Geographies of
Gender and Sexuality. red. N. Duncan, New York: Routledge.
Foucault, M. 2000. Historia seksualności. Wola wiedzy [t: 1]. Tłumaczył B. Banasiak i in. Warszawa: Czytelnik.
Hubbard, P. 2000. Desire/disgust: mapping the moral contours of heterosexuality. “Progress in Human Geography” 24 (2): 191 – 217.
Hubbard, P. 2001. Sex Zones: Intimacy, Citizenship and Public Space. “Sexualities” 4 (1): 51 – 71.
Kitchin, R. i K. Lysaght. 2002. Queering Belfast: Some thoughts on the sexing of space. “Working Paper Series” 19:
b.d. Pateman, C. 1989. The Disorder of Women: Democracy, Feminism and Political Theory. Stanford: Stanford University Press.
Valentine, G. 1993. Hetero-sexing space: lesbian perceptions and experiences of everyday space. “Environment and Planning D:
Society and Space” 11 (4): 395 – 413.
Weeks, J. 1998. The Sexual Citizen. “Theory, Culture, Society” 15 (3 – 4): 35 – 52.

Nasz serwis korzysta z cookies w celu analizy odwiedzin.
Zapoznaj się z naszą polityką prywatności