Miasto – pomiędzy obietnicą a przekleństwem

> Tadeusz Mincer

 

Od czasów średniowiecza mawia się, że miejskie powietrze czyni wolnym. Wolność ta przejawiała się na wiele sposobów. Była to wolność ekonomiczna, czyli niezależność od feudalnych zobowiązań, możliwość prowadzenia handlu i gospodarczego rozwoju. Wenecja, Amsterdam czy Londyn stawały się symbolami rozprzestrzeniającego się kapitalizmu. Miasto to także wolność polityczna, polis czyli niezależna wspólnota samorządnych obywateli. Jest zatem miasto obietnicą demokracji; nowym, doskonalszym sposobem sprawowania władzy. Metropolie to także wolność od przyrodniczych konieczności – to przestrzeń ducha twórczości. Jest wreszcie miasto przestrzenią wolności indywidualnej, czyli możliwością tworzenia własnej i niepowtarzalnej osobowości. „Miejski styl życia” w codziennym pośpiechu, gwarze zatłoczonych ulic stał się czymś pożądanym, stał się synonimem życia cywilizowanego.

Miejskie powietrze zaczyna jednak dusić, i to w całkiem dosłowny sposób. Miasta stają się chore, symbolizują wiele chorób trawiących współczesną kulturę i cywilizację. Mimo że Przegląd Sztuki SURVIVAL od samego początku był „miejskim” festiwalem, to jego 12. edycja poświęcona jest szczególnie kondycji współczesnych metropolii. W przeciwieństwie do tych, którzy traktują miasto jako zbiór budynków, mniej lub bardziej inteligentną maszynę, organizatorzy skłonili się ku rozumieniu organicznemu. Metafora ta wskazuje na złożoność i współzależność miejskich struktur i procesów. Niniejszy tekst zdaje relację z najbardziej węzłowych problemów współczesnych polis, stanów zapalnych – siedlisk chorób, ale też miejsc twórczego fermentu i poszukiwań sposobów, by miasto ocalić.

Jak wskazują specjaliści, reforma samorządowa była jednym z większych sukcesów polskiej transformacji roku 1989. Dzisiaj z tego sukcesu niewiele już zostało. U podstaw myślenia o samorządzie leżało przekonanie, że nie jest on organem władzy, lecz niezależnym od niej sposobem, w jaki obywatele decydują o własnych sprawach. W ciągu 25 lat, jakie minęły od transformacji, władze samorządowe zdążyły się jednak oddalić od tego modelu. Nieusuwalni burmistrzowie rządzący przez wiele kadencji, radni będący jedynie „maszynkami do głosowania”, brak transparentności przy podejmowaniu decyzji czy też uzależnienie od ogólnokrajowej polityki, to tylko kilka przykładów na to jak jednostki samorządu terytorialnego stały się wyalienowane z lokalnego kontekstu. Arogancja władzy dość łatwo przekłada się na wzrost nieufności mieszkańców, a frekwencja w lokalnych referendach systematycznie spada. Demokracja miejska staje się coraz bardziej kulawa, a pytania o to czyje jest miasto i do kogo ono należy wybrzmiewają coraz donioślej.

Pytanie o prawo do miasta stawiają przede wszystkim ruchy miejskie. W ostatnich kilku latach grupy miejskich aktywistów, angażujących się w naprawę pojedynczych elementów miejskiej układanki, zaczęły przeobrażać się w coraz lepiej zorganizowany ruch dystansujący się wobec dotychczasowej miejskiej polityki. Działacze z poszczególnych miast zaczynają się organizować, tworzyć wspólne manifesty i programy, niektórzy z nich decydują się na start w „poważnej” polityce. W czasie organizowanych przez nas debat staraliśmy się zdiagnozować dynamikę zachodzących procesów. Objawił się wówczas jeden z kluczowych sporów, pomiędzy zaangażowaniem i profesjonalizacją. Młodzi aktywiści z zapałem opowiadali o swoich planach i ideałach, starsi eksperci odpowiadali, że ważniejsze są budżetowe kalkulacje i znajomość przepisów prawa. Za częścią z tych zastrzeżeń z pewnością stoi chęć zachowania status quo, część jednak wymaga głębszej refleksji. Najbliższe lata z pewnością pokażą, czy ruchom miejskim rzeczywiście uda się odnowić polskie miasta, czy też zostaną wchłonięte przez „profesjonalną” politykę.

Miejskie powietrze zaczyna dusić również dlatego, że kurczą się obszary publicznej przestrzeni, miejsca, gdzie mógłby rozwijać się etos wspólnoty – warunek żywej demokracji. Miejska przestrzeń, z powodu wieloletnich zaniedbań, staje się zdegenerowana i nieestetyczna. Tereny zielone zajmowane są przez kolejne centra handlowe, znikają przestrzenie umożliwiające spotkanie, wspólne działanie lub po prostu zabawę. Dominuje logika akumulacji kapitału. Wyzwaniem dla przestrzeni jest również kwestia transportu. Dominujący model indywidualnej komunikacji jest nieefektywny i jest poważnym czynnikiem powodującym społeczną dezintegrację. Wskaźnik zarejestrowanych aut na mieszkańca jest w polskich miastach wyższy niż u naszych zachodnich sąsiadów.
Pochodną tego jest wolna i nieatrakcyjna komunikacja publiczna. Ratunkiem dla miast mogłaby być przesiadka na „dwa kołka”, lecz budowane intensywnie ścieżki rowerowe zbyt często jeszcze nagle się urywają. Realizowane programy rewitalizacyjne nierzadko prowadzą do gentryfikacji. Odnawiając elewacje kamienic zapomina się o ich mieszkańcach. Dzielnice stają się gettami uniemożliwiającymi realne spotkanie. Szerokopasmowe ulice coraz rzadziej łączą, za to coraz częściej dzielą. Jednym z takich podziałów jest podział na zadbane centra i zapomniane peryferia. Te pierwsze, będące produktem masowej turystyki, nie są stworzone dla mieszkańców, tych drugich zaś nie ma po co odwiedzać. Chorobą przestrzeni publicznej jest również jej brzydota. Jest zdumiewające, że dopiero ostatnie książki Filipa Springera nauczyły ją powszechnie dostrzegać. Kryzys przestrzeni sprawia, że coraz trudniej utożsamiać się ze swoim miastem, dzielnicą lub chociażby ulicą. Wyburzanie starych budynków, a także częsta zmiana ich funkcji nie wpływają korzystnie na więź mieszkańców z miejscem. Wśród gości tegorocznego SURVIVALU było wielu takich, którzy przyszli do budynku Wydziału Farmacji zaciekawieni tajemniczym miejscem, ale też pełni obaw, że może ono zniknąć z miejskiego krajobrazu.

Współczesny świat coraz bardziej się urbanizuje. Liczba mieszkańców miast przekroczyła już 50% i odsetek ten coraz szybciej się zwiększa. Myliłby się jednak ten, kto widziałby w tym procesie dowód na postępującą modernizację. Miasta stały się celem pielgrzymek niezmierzonej rzeszy imigrantów, poszukujących pracy lub szansy na lepsze życie. Miasta jednak nie są w stanie zaoferować wszystkim swoich bogactw. Świat staje się zatem – jak zauważa Mike Davies – „planetą slumsów”. Ten paradoks urbanizacji nie dotyczy jednak tylko krajów odległych, tych, które pogardliwie nazywamy Trzecim Światem. Koczowiska i dzielnice biedoty stają się elementem również polskiego krajobrazu. Gwałtowna urbanizacja ma też inną, ciemną stronę. Miasta, niczym czarne dziury, zasysają kapitał finansowy i ludzki. Stanowią tym samym zagrożenie dla wszystkiego, co miastem nie jest. Niektórzy postulują zatem, by oprócz prawa do miasta, uznać również prawo do wsi.

Tym, co dawniej wyróżniało miejski sposób życia, była wolność indywidualna, możliwość odgrywania wielu ról, ale również anonimowość. Kultura wolności została jednak zastąpiona przez kulturę strachu i nadzoru. Każdy nasz ruch jest rejestrowany przez setki kamer CCTV, każdy nasz wybór zapisywany w różnorakich bazach danych. Daliśmy sobie wmówić, że w imię poczucia bezpieczeństwa należy zrezygnować z wolności i dać się kontrolować służbom, nad którymi kontrolę mamy coraz mniejszą. Mimo coraz doskonalszych zabezpieczeń, nadal czujemy się niepewnie, a krąg nadzoru zaciska się coraz mocniej. Paradoksalnie jednak, wszechobecny monitoring nie zmniejsza rzeczywistego ryzyka, zmniejsza za to poczucie odpowiedzialności. Również architektura, którą się otaczamy, staje się architekturą więzienną. Otaczają nas coraz wyższe mury i płoty. Specyfiką polskich miast jest ilość powstających grodzonych osiedli, marzenie klasy średniej. Napędzani strachem staramy się coraz bardziej odseparować od innych i ich problemów. Obecnie z trudem próbuje się owe zanikające więzi rehabilitować organizując rożne aktywności, mające angażować mieszkańców do wspólnych działań. Wiele z nich ma jednak charakter punktowych wydarzeń lub festiwali, które nie są w stanie zapewnić trwałości efektów. Partycypacja, mająca być lekarstwem na wiele problemów, często staje się przekleństwem, jeszcze jednym wymogiem formalnym, który trzeba spełnić.

Czy zatem jedynym ratunkiem może być ucieczka z miasta? Czy jedynym kierunkiem rozwoju metropolii może być dalsze ich rozlewanie się? Z pewnością proces odzyskiwania miasta jest niełatwy i żmudny. Ludzkich przyzwyczajeń, a tym bardziej ekonomicznych interesów, nie da się zmienić z dnia na dzień. Status quo opłaca się bowiem zbyt wielu, a świadomość problemów i ich przyczyn jest wciąż zbyt mała. Z drugiej jednak strony upadek miast nie jest procesem nieuchronnym, lecz jest wynikiem konkretnych wyborów. Konieczne są pogłębione działania animatorów, rewitalizacja przestrzeni, ale również reanimacja społeczności lokalnych. Kultura, chociaż to pewien banał, może być narzędziem przeciwko wykluczeniu. Sztuka zaś jest jednym ze sposobów, by miasta uczynić lepszym miejscem do życia. Zgodnie z hasłem, które przyświeca wrocławskiemu programowi Europejskiej Stolicy Kultury, ważne jest, by tworzyć przestrzenie dla piękna. Przegląd Sztuki SURVIVAL pozwolił, chociaż na kilka dni, taką przestrzeń stworzyć i odzyskać ją dla artystycznej twórczości i społecznej aktywności. Udało się w mieście przetrwać. Następny krok polega jednak na tym, by w mieście żyć.