TEMAT: Rzeka

> Bartek Lis
kurator debat

 

Jest wielka niewiadoma w rzece. Próba jej ujarzmienia, osadzenia czy konceptualizowania zawsze zakłada porażkę. Bo jak zrozumieć coś, co trudno uchwycić, na co nie można spojrzeć w bezruchu, gdyż obiekt obserwowany stale zmienia swoje miejsce – oddala się od patrzącego, „biegnąc” ku morzu? Tajemnica zawsze działa na nas prowokująco. W głębokim nurcie rzeki, w jej granacie albo zieleni toną myśli, pytania i zagadki. Rzeka zawsze pobudzała ludzką wyobraźnię. Fascynowała i zaskakiwała. Nic więc dziwnego, że organizatorzy SURVIVALU postanowili zmierzyć się z tym tematem. Nie tylko artyści, również kulturoznawcy, socjologowie, dziennikarze czy architekci – każdy miał przygotowaną jakąś „rzeczną opowieść”, którą chciał w tych dniach przekazać wrocławianom i przyjezdnym.

Postanowiliśmy wykorzystać rzekę jako pretekst do refleksji nad upływającym (nomen omen) czasem, świadomością (stanem wiedzy o sobie samych i świecie) oraz naszą miejską tożsamością. Filozof, profesor Adam Grobler, zabrał nas w rejs po Odrze (Temat: RZEKA, 22.06.2013). Chcieliśmy wyruszyć z przystani Piaskowej, ale już wtedy musieliśmy przeformułować nasze plany – rzeka się zbuntowała. Ulewne deszcze, które nawiedzały Dolny Śląsk w tygodniach poprzedzających rozpoczęcie 11. edycji Przeglądu Sztuki SURVIVAL, uniemożliwiły użytkowanie rzeki w typowy dla niej sposób. Podniesiony stan wód zmusił „Kaczuszkę” (nazwa łodzi, którą odbywał się rejs) do zmiany ustalonej trasy. Szczęśliwie jednak podróż mogła dojść do skutku, a my oddaliśmy się filozoficznej dyspucie o przemijaniu, czasie i pochodzeniu bytu. Krajobrazy za burtą wydawały się nas mijać, tak jak podnoszone kwestie i podawane argumenty za tym, że nic nie jest oczywiste, niczego nie możemy być pewni, nikogo nie możemy poznać w pełni. Moment, chwila, zdarzenie, przypadek – z takich skrawków składają się nasze biografie. Powiedzieć za Heraklitem, że „wszystko płynie”, grozi, przy odrobinie nieszczęścia, popadnięciem w banał. Jednak czy rzeczy proste muszą być banalne? – zastanawiał się pewnie niejeden uczestnik odrzańskiego rejsu. Zmiana, o której prawił przed tysiącami lat jeden z jońskich filozofów przyrody, i dzisiaj wydaje się być jednym z centralnych elementów świata. Stanie w miejscu, tkwienie w bezruchu utożsamiane są przez współczesnych z brakiem rozwoju lub wręcz z wstecznictwem. Dlatego oświeceniowy projekt racjonalnego Postępu, jako właściwy wzór postępowania „cywilizowanych” społeczeństw (europocentryzm), miał stać się regułą dla wszystkich ludzi. Cóż, że wielu opacznie rozumiało ideę racjonalizmu i rozwoju, na swój sposób definiując zasadę „doskonalenia” społeczeństw. O straszliwych skutkach takiego myślenia/ działania pisało wielu, z Adorno na czele. Symbolicznie  takiego zmutowanego ducha racjonalizmu przypominał mijany łodzią squat Wagenburg – w listopadzie 2012 r. zaatakowany przez grupę faszystów, którzy w krucjacie oczyszczającej piastowskie miasto dotarli aż nad rzekę, pokazując „lewakom”, „gdzie raki zimują”.

Alejandro Capdevila – kataloński architekt i projektant – postanowił literalnie związać swoje życie z rzeką. Podczas sobotniego popołudnia dowcipnie, ale i bardzo przekonująco opowiadał o tym, jak się żyje na rzece (Wszystko płynie. Architektura też…, 22.06.2013). Alejandro jest współtwórcą systemu prostych rozwiązań umożliwiających „postawienie” domu na wodzie. Chłopaki z „Isola System” (tak się nazywa firma, której współwłaścicielem jest Capdevila) na całym świecie zwodowali już kilkadziesiąt mieszkalnych platform, spełniających wszystkie funkcje, których oczekuje się od domu mieszkalnego. Nowoczesny dizajn, minimalizm, prostota i dreszczyk emocji, gdy przepływający obok kajakarz zagląda przez okno w momencie, gdy bierzemy prysznic. We Wrocławiu, mieście wtopionym w Odrę, wciąż niezbyt popularne jest mieszkanie na rzece. Capdevila przekonywał nie tylko o praktycznych stronach życia na wodzie (koszty użytkowania takiego „lokalu” potrafią być niższe od tradycyjnej przestrzeni), ale również bardziej poetycko nawiązywał do hipisowskiej idei życia bez dosłownego zapuszczania korzeni. Wieść żywot włóczykija, wędrowca, flanera – czy jest to zmiana, na którą jesteśmy gotowi?

Wrocław mógł się także kulturowo i przestrzennie zmienić za sprawą swojego nadrzecznego położenia. Goście socjolożki Katarzyny Kajdanek (dziennikarka Maria Wiernikowska, socjolog Jacek Pluta, oraz osiedlowi radni Henryk Macała i Jerzy Sznerch, Powódź 1997 – niepowtarzalne połączenie karnawału z obozem ciężkiej pracy. Czy Wielka Powódź stworzyła wrocławian?, 23.06.2013) zastanawiali się, czy i jak powódź z 1997 r. wpłynęła na poczucie wspólnoty pośród mieszkańców miasta. Czy prawdą jest, że współcześni wrocławianie mieli szansę „narodzić się” dopiero za sprawą tego ekstremalnego (dosłownie) doświadczenia? To jest oczywiście pytanie o trwałość zmian, pewnych – wywołanych niezwykłą sytuacją (w tym przypadku powodzią) – społecznych kapitałów, a takim z pewnością jest umiejętność samoorganizacji i współpracy w obliczu niszczącego żywiołu. Zaufanie, sympatia, (bez)interesowność (z nawiasem, wszak tak naprawdę nawet dla mieszkańców dzielnic nie położonych w bliskiej okolicy Odry, ważnym stał się interes całego miasta, miejsca, wokół którego jeszcze wyraźniej zaczęła budować się lokalna tożsamość) – oto najważniejsze fundamenty tamtych dni. Usłyszeliśmy bardzo wiele świadectw wyjątkowości tamtego lata. Trochę podziwiając, a trochę zazdroszcząc takiego grupowego doświadczenia (pochodzę z Gdańska, który rok 1997 zapamiętał tylko jako rok swych milenijnych obchodów), zastanawiam się nad trwałością pozytywnych zmian, które czasami potrafi przynieść nadzwyczajna sytuacja. Integrując się wokół prostych, czytelnych przekazów, które można jasno przedstawić, i wokół których nie trudno buduje się emocjonalną narrację, nie jesteśmy w stanie utrzymać takiego stanu niezwykłości wiecznie. Bo karnawał może trwać tylko do pewnego momentu, inaczej nie byłby karnawałem. Zalewany powodziami Bangladesz w europejskich mediach jest stale suchy. Woda niszcząca tamtejsze domostwa jest czymś oczywistym, zwykłym… naturalnym. Na naszą atencję, idące za nią uniesienie i potencjalną aktywność, zasługują tylko rzeczy, które nie dzieją się na co dzień. Deszcz przestał padać, stan wody się obniżył, Wrocław wysechł i szczęśliwie postawił tamę potopowi. Ludzie rozeszli się do swoich domów. Współpraca, ludzka życzliwość i większa uważność na drugiego pewnie trwały nadal, ale chyba niewystarczająco długo, skoro wciąż czujemy niedosyt. Deficyt emocji, słów, które łączą i pomagają iść dalej. Tak, i tym razem coś przeminęło, coś odpłynęło.

Tego samego dnia, gdy dyskutowaliśmy o powodzi, wracając z SURVIVALU do domu, spotkałem raz jeszcze Marię Wiernikowską. Dziennikarka stała przy barierce blisko Mostu Piaskowego – pewnie przyglądała się z tej perspektywy Ostrowowi Tumskiemu albo szokującej pracy Agnieszki Popek-Banach i Kamila Banacha. Zauważony przez panią Marię przystanąłem na chwilę, by się pożegnać, pamiętając, że następnego dnia wraca już do Warszawy. Kurtuazyjna wymiana grzeczności zamieniła się w długi spacer wzdłuż Odry w stronę mostów Pomorskich, z licznymi przystankami i płynnie przechodzącymi z jednego w drugi tematami rozmowy. Powódź, z którą wielu wciąż kojarzy reporterkę (dla mnie osobiście, Wielka Powódź – jak lubi się dzisiaj określać kataklizm z 1997 r. – zawsze będzie miała twarz Wiernikowskiej; na jej telewizyjnych relacjach z „twierdzy Wrocław” zbudowałem swój obraz pamiętnego lipca), była tylko jednym z wątków naszej dysputy. Wakacje na wsi, „dziwaczność” sztuki współczesnej, męskość i żydowska tożsamość – tak różne, pozornie niezwiązane ze sobą tematy potrafi połączyć rzeka. Czas upłynął niezauważenie, mój autobus w końcu przyjechał i trzeba się było pożegnać.

Temat: Rzeka. Ta edycja SURVIVALIU w części poświęconej debatom była chyba najbardziej rozproszona z dotychczasowych. Tak przestrzennie, jak i przede wszystkim problemowo. Odsłaniała różnorodność wątków, symboli i zastosowań rzeki w naszej ludzkiej egzystencji, w naszej twórczości. Niczego nie wyczerpaliśmy, żaden z poruszonych tematów nie wysechł, my po prostu płynęliśmy, starając się tylko, choć na moment, uchwycić świat zanim ponownie się zmieni.