Stojąc tam, gdzie stało ZOMO, czyli sztuka w szczelinie między porządkami

> Stach Szabłowski

 

W 2006 roku w Stoczni Gdańskiej premier Jarosław Kaczyński przemawiał na wiecu poparcia dla rządu, którym kierował. Miejsce spotkania wybrane zostało precyzyjnie. Rząd, powołujący się na dziedzictwo opozycji demokratycznej z czasów PRL, wezwał swoich zwolenników do kolebki „Solidarności”. Wpisywał się w ten sposób w narrację, w której strajk w Stoczni to pierwsze z długiej sekwencji zdarzeń ustrukturyzowanych w historię walki dobra ze złem: społeczeństwa obywatelskiego z totalitarnym reżymem, prawdziwej Polski z Polską Ludową, słusznych racji i kłamstwa, „nas” i „onych”. Podczas wiecu premier przekonywał zebranych, że rozpoczęte w 1980 roku dzieło przemian pozostaje niedokończone, a manichejskie zmagania światła i ciemności wciąż trwają. W pewnym momencie przerzucając pomost między historycznym strajkiem a współczesnością, wypowiedział słynne słowa: „My jesteśmy tu, gdzie wtedy, oni tam, gdzie stało ZOMO”. W tym wypadku w roli „onych” obsadzona została ówczesna opozycja, kwestionująca politykę rządu Kaczyńskiego.

Nie miejsce tu na relacjonowanie politycznego konfliktu sprzed dekady. Interesuje nas nie tyle ten spór, ile wspomniane przez premiera ZOMO – a właściwie jego symboliczne użycie w dyskursie. Zajmujemy się tą szturmową formacją policyjną z czasów PRL-u, ponieważ tak się składa, że podczas 13. edycji Przeglądu Sztuki SURVIVAL stanęliśmy właśnie tam, gdzie kiedyś stało ZOMO.

Czy stojąc tam, gdzie stali ONI, powinniśmy czuć moralny niepokój i perwersyjną przyjemność, pojawiającą się, kiedy przechodzimy na drugą stronę i zajmujemy miejsce, w którym nie powinno nas być?

Kaczyński użył ZOMO jako figury opresji i porządku, dla którego nie ma moralnego usprawiedliwienia. Rzeczywiście, o politycznych racjach reżymu można jeszcze dyskutować, wiedzieć je w skali szarości, ale ZOMO po prostu biło ludzi: w społecznej świadomości utrwaliło się jako reprezentacja najgorszego aspektu władzy, nagiej przemocy – znak końca dyskursu i początku gwałtu. Niesławna formacja została powołana do życia uchwałą Rady Ministrów w wigilię Bożego Narodzenia 1956 roku. Impulsem do stworzenia Zmotoryzowanych Oddziałów Milicji Obywatelskiej były wcześniejsze o kilka miesięcy antyrządowe wystąpienia społeczne w Poznaniu, pamiętny Czerwiec ’56 wpisany w kalendarz narodowych zrywów. Władza odkryła wówczas, że Milicja Obywatelska jest słabo przygotowana do rozpędzania masowych demonstracji i pacyfikowania rozruchów. Wyciągnięto wnioski. Liczące początkowo kilka, a w późnym PRL-u kilkanaście tysięcy funkcjonariuszy jednostki ZOMO były specjalnie szkolne i wyposażone do ulicznych starć ze społeczeństwem i likwidowania zgromadzeń obywateli. W odróżnieniu od szeregowych milicjantów, ZOMO było zorganizowane w sposób paramilitarny: większość funkcjonariuszy stanowili poborowi regulujący w tej formacji stosunek do obowiązkowej służby wojskowej. Zomowcy byli skoszarowani. Ten fakt jest dla nas o tyle ważny, że 13. edycja SURVIVALU odbyła się w byłych koszarach ZOMO we Wrocławiu.

SURVIVAL jest projektem nomadycznym; każdego roku manifestuje się w innym miejscu Wrocławia. W przeszłości Przegląd odbywał się więc m.in. na placach i w zabudowie Dzielnicy Czterech Świątyń, na terenie dawnej Wytwórni Filmów Fabularnych, w budynku Instytutu Farmacji Akademii Medycznej, w poniemieckim schronie przeciwlotniczym na pl. Strzegomskim czy na Dworcu Głównym. SURVIVAL jest platformą, na której co roku kilkudziesięciu artystów może nie tylko zaprezentować swoje prace, lecz także, a może przede wszystkim, jest mechanizmem służącym do czynienia widzialnym pewnych fragmentów, obiektów i punktów miasta – a poprzez te miejsca do artykułowania fragmentów miejskiej narracji. SURVIVAL dokonuje projekcji sztuki na miejskie tło, a jednocześnie sztuka staje się reflektorem, który owo tło wyświetla, czyni lepiej widocznym. Artyści wystawiają nie tylko swoje prace, lecz także kontekst, w którym się znaleźli; miasto staje się aktorem artystycznego spektaklu. Dotychczasowe edycje SURVIVALU układają się w pewną opowieść o Wrocławiu, narrację, która rozwija się na skrzyżowaniu miejskiej topografii, historii i przyszłości. Zrealizowana w byłych koszarach ZOMO 13. edycja to kolejny rozdział tej opowieści, tym razem przywołującej pojęcie „czynów zabronionych”.

Wybór („wyświetlenie”) miejsca, w którym odbywa się SURVIVAL, to zakreślenie specyficznego pola symbolicznego, na którym będą artykułowane wypowiedzi artystów. Struktura tego pola w dużym stopniu determinuje nie tylko temat Przeglądu, lecz także sposób odczytania prac, a nawet sam status sztuki (która umieszczona w dobrej galerii, zmienia się w luksusowe comodity, zrealizowana zaś na murze kamienicy może być traktowana jako owoc wandalizmu; w tym drugim wypadku artysta nie dość, że nie dostanie za nią pieniędzy, to jeszcze sam będzie musiał płacić karę).

Kiedy wchodzimy do koszar i stajemy tam, gdzie kiedyś stało (i siedziało, spało, jadło, odpoczywało) ZOMO, znajdujemy się na polu symbolicznym o wyjątkowej żyzności. Zanim jednak wgryziemy się w tą płodną znaczeniowo glebę, wróćmy na chwilę do Jarosława Kaczyńskiego i jego bon motu. Warto zwrócić uwagę, że za konceptem premiera kryje się wyobrażenie pewnego rodzaju odwrócenia porządku. „Wtedy” ci, którzy stali „tu” (czyli po słusznej stronie „nas”), reprezentowali społeczeństwo buntujące się przeciw władzy, obywateli dopuszczających się „czynów zabronionych”, łamiących prawo w imię wyższych racji. „Tam” z kolei stali „oni” reprezentowani przez ZOMO, a więc funkcjonariusze władzy, prawa, systemu wymiaru sprawiedliwości. Po latach relacje odwróciły się jednak: nadeszło „teraz” i „tu”, po słusznej stronie stoją już nie buntownicy, lecz właśnie władza, premier, który wydaje rozkazy policji. „Tam”, gdzie kiedyś srożyło się ZOMO, umieszczeni są obecni opozycjoniści kwestionujący władzę. Oto paradoks: władza chce burzyć porządek, społeczeństwo – niczym pałkarze reżymu – władzy się sprzeciwia i porządku broni przed premierem i policją.

Zamiana, a nawet zupełnie pomieszanie ról obrazowane frazą Jarosława Kaczyńskiego, świetnie ilustruje dynamikę przemian (ustrojowych, politycznych, ale nade wszystko symbolicznych), których jesteśmy uczestnikami, podmiotami i zarazem przedmiotami. Znakiem tych złożonych sekwencji metamorfoz i przesunięć jest gmach koszar przy ul. Księcia Witolda, wyznaczający symboliczne pole 13. SURVIVALU.

We Wrocławiu praca na miejskiej tkance niemal zawsze doprowadza do odsłonięcia wielowarstwowej i hybrydalnej anatomii tego miasta. Pod Wrocławiem współczesnym kryje się wymazywany właśnie Wrocław PRL-owski, pod nim z kolei zburzony hitlerowski Festung, jeszcze głębiej fantom niemieckiego Breslau; gdyby drążyć dalej, dotarlibyśmy pewnie do na wpół mitycznego Wrocławia piastowskiego i słowiańskich grodzisk. W gmachu przy ul. Księcia Witolda ten dyskurs wybrzmiewa wyjątkowo wyraziście. Jesteśmy bowiem nie tylko w dawnych koszarach ZOMO, ale i byłych koszarach hitlerowskiej policji z lat 30., a także wilhelmiańskim jeszcze Urzędzie Celnym, który działał tu od 1907 roku, kiedy budynek oddano do użytku. Jesteśmy także, last but not least, w opuszczonych całkiem niedawno Koszarach Oddziałów Prewencji Policji, formacji, która zastąpiła ZOMO w demokratycznej III RP. I mało tego: znajdujemy się w pustostanie, który powoli obraca się w ruinę, a jednocześnie jest już wciągnięty w obroty postindustrialnego rynku nieruchomości. Ten rynek, świetny w prywatyzowaniu dawnych obiektów użyteczności publicznej, wprowadzi wkrótce koszary – emblemat modernistycznego porządku – w porządek ponowoczesny, w którym władza jest elastyczna i rozproszona, a jako narzędzie dyscyplinowania chętniej wykorzystuje ekonomię niż uzbrojone w pałki zastępy. Trwa rewaloryzacja, ale i gentryfikacja Kępy Mieszczańskiej, na której stoją koszary, a dawne gniazdo zomowców już wystawione jest na sprzedaż. Jeżeli przemieni się w kompleks loftów dla beneficjentów obecnego systemu albo w zagłębie jakiegoś „przemysłu kreatywnego”, to taka – jakże przecież prawdopodobna, a nawet nieuchronna – przemiana będzie zarazem bardzo silnym symbolicznym statementem. W mury, opuszczone najpierw przez strażników totalitarnego reżymu, a potem funkcjonariuszy demokratycznego państwa, wleje się „płynna nowoczesność” i surfujący na jej falach reprezentanci kapitalizmu kognitywnego, którzy staną „tam, gdzie stało ZOMO”.

Na razie jednak w tych murach są artyści. Co oznacza dla sztuki stanąć tam, gdzie stało ZOMO? Czy SURVIVAL jest zdarzeniem oznaczającym, że w ponowoczesnym mieście, w którym przemysł kreatywny zastępuje przemysł ciężki, sztuka wchodzi w miejsce władzy? A jeżeli tak, to na jakich prawach? Czy razem z miejscem artyści przejmują również rolę reprezentantów władzy (policjantów)? Czy wręcz przeciwnie, wejście przedstawicieli sztuki do budynku policji to inwazja barbarzyńców, tryumf rewolucyjnego indywidualizmu nad zuniformizowanymi siłami systemu?

Sytuacja wykreowana przez kuratorów 13. SURVIVALU jest o tyle niejednoznaczna (i przez to ciekawa), że sztuka ma potencjał i do jednego, i do drugiego: jest równie skutecznym narzędziem reprezentacji i podtrzymywania systemu, co niebezpiecznym dyskursem, który potrafi system zakwestionować. Głębokie tradycje sztuki przechylają szalę raczej ku temu pierwszemu scenariuszowi: patrząc z historycznej perspektywy sztuka częściej była bliżej władzy niż w sporze z nią. Tradycje płytsze, ale za to o wiele świeższe karzą jednak widzieć w sztuce dyskurs krytyczny, a nawet kontestatorski. Mam na myśli spuściznę dadaizmu, rewolucyjnego surrealizmu, sytuacjonizmu, Fluxusu, roku 1968, artystycznej reprezentacji ruchów emancypacyjnych. Kuratorzy SURVIVALU aktualizują zresztą zręcznie tę tradycję w kontekście wybranej lokalizacji (koszar), wprowadzając w narrację wystawy – skądinąd budowanej przede wszystkim przez współczesnych, młodych artystów – kilka przykładów podziemnej i opozycyjnej sztuki z lat osiemdziesiątych; twórczości konceptualizującej rebeliancki dyskurs pierwszej „Solidarności”, artystycznych aktów oporu wobec totalitarnej władzy – „czynów zabronionych” wówczas przez reżym. Tu jednak znów powraca echem zdanie Jarosława Kaczyńskiego i jego opowieść o zamianie ról: przywołani na SURVIVALU solidarnościowi bojownicy dziś są przecież częścią establishmentu, stoją po stronie moralnych (a często również praktycznych) zwycięzców transformacyjnej bitwy. Tymczasem ZOMO, z którym walczyli, nie tylko moralnie przegrało, ale już w ogóle nie istnieje. Pozostał po nim zniszczony gmach, który teraz jest „nasz” (nawet jeżeli tymczasowo, bo za chwilę prawdopodobnie znów przejmą go „oni” w osobach developerów i inwestorów). Zresztą gmach nie jest jedynym spadkiem po zomowcowach. Milicjanci zostawili po sobie również kilka prób plastycznych; wśród których największe wrażenie robi pokaźnych rozmiarów malowidło: wykonany z ujmującą naiwnością (auto)portret zbiorowy plutonu ZOMO, w rynsztunku bojowym, nie wiedzieć czemu osadzony w sielskim pejzażu, na skraju ciemnego lasu… Na dodatek na tarczach szturmowców czyjaś ręka (prawdopodobnie już w latach dziewięćdziesiątych) przeprawiła oryginalny napis „milicja” na „policja”; nowa inskrypcja wciąż jest jednak podszyta starą. Kuratorzy zdecydowali się wmontować ten i kilka innych śladów po starych lokatorach budynku w sekwencję prac tworzących wystawę. Tak oto nie tylko artyści stoją w miejscu ZOMO, lecz również dzieła zomowców znajdują miejsce tam, gdzie wystawiają dziś artyści.

Budowanie wystawy wokół hasła „czyny zabronione” to zaproszenie do tematyzowania w przestrzeni artystycznej zagadnień, wokół których rozwijana jest również narracja policji: kwestii normy społecznej i normy prawnej, stawiania granic, przekraczania ich i pilnowania, by ich nie przekraczano. Wielu artystów, jak choćby Jacek Zachodny, Grzegorz Łoznikow czy Maks Cieślak, dotykają tych kwestii bezpośrednio – praktyka artystyczna staje się tożsama z dokonywaniem „czynów zabronionych”, a prace zbudowane są jako dokumentacje i inscenizacje wykroczeń przeciw obowiązującej normie. Inni artyści pracują na estetykach i strategiach reprezentacji sił porządku, represji i zorganizowanej, bezosobowej przemocy władzy. Ciekawą perspektywę spojrzenia na „czyny zabronione” w kontekście specyficznego genius loci wrocławskich koszar policji zaproponowała Dy Tagowska w stanowiącym część SURVIVALU podprojekcie kuratorskim Szaberland. Kuratorka wraca w nim symbolicznie do pionierskiej epoki odzyskiwania Ziem Odzyskanych, dwuznacznej moralnie kolonizacji, która polegała na odbieraniu dobytku (przestrzeni, nieruchomości, ruchomości) przez jedną straumatyzowaną grupę etniczną drugiej straumatyzowanej grupie. Rewindykacja, łupy, kradzież, grabież, szaber – wszystkie te pojęcia wmurowane są w fundamenty porządku w takim mieście jak Wrocław, w którym wszyscy mieszkańcy (zarówno obecni, osiedleni, jak i dawni, wygnani), byli jednocześnie ofiarami i sprawcami czynów zabronionych. Złodziejami i okradzionymi.

Dawne koszary policji to miejsce, w którym przestrzeń porządku i represji objawia się w postaci kafkowskiego labiryntu. Skądinąd banalne i zużyte skojarzenie z Procesem na nowo ożywa w murach gmachu wypełnionego ciągnącymi się bez końca korytarzami, niezliczonymi pokojami, aresztami, kondygnacjami, ciągami komunikacyjnymi; ktoś, kto nie zna dobrze planu tego policyjno-biurokratycznego mikrokosmosu, może tu wejść, ale napotyka trudności, kiedy zaczyna szukać wyjścia. W czasie SURVIVALU ten labirynt wypełnił się głosami artystów, które na różne sposoby dotykały granicy „czynów zabronionych”. Wszystkie te głosy składały się w chór, artykułujący dyskurs z założenia niespójny, a nawet pełen wewnętrznych sprzeczności. Nie mogło być inaczej; o ile bowiem misją policji jest standaryzowanie normy, tego, co dopuszczalne, i wytyczanie nieprzekraczalnych granic, to zadaniem sztuki pozostaje definiowanie normy z indywidualnej perspektywy, kwestionowanie jej i wystawienie obiektywnego charakteru granic na próbę. Metanarracją SURVIVALU jest bowiem pytanie o sztukę jako „czyn zabroniony”, rozumiany jako naruszenie porządku poznawczego, zaproponowanie w miejsce jednej, dominującej aksjologii, wielogłosu, który swoją kakofonią rozsadza status quo. Wystawa w dawnych koszarach ZOMO była nie tylko kolekcją wypowiedzi artystów, lecz również zdarzeniem w czasie i przestrzeni, które wyjątkowo wyraziście ujawniło naturę sztuki jako dyskursu, który nie tyle ustanawia nowy porządek, ile wciska się w szczelinę między porządkami, rozwija się między totalitaryzmem a gentryfikacją, spektaklem a refleksją, dyscypliną a karnawałem, ideologią a kapitałem, perswazyjną strukturą władzy a chaosem ruiny, między przeszłością a przyszłością.