Zadłużone skapywanie bursztynu

> Adriana Prodeus

 

Gdy w chwili sprzedaży na aukcji praca Banksy’ego uruchomiła w sobie mechanizm niszczarki, paraliżując widzów dwukrotnie wyższą ceną od tej, za jaką ją zlicytowano, relacja Kunst = Kapital odżyła znowu z całą mocą. Jakby słynne banknoty sygnowane przez Josepha Beuysa znów weszły do obiegu, tyle że marek nie da się już wymienić na euro. Zależnie od obranej perspektywy, albo Banksy wchłonął w swoją strategię niespożyty apetyt na zysk inwestorów rynku sztuki, albo to rynek zwrócił sobie straty jego ekscesu odpowiednio wysoką podwyżką. Dla widzów zaś jedynym kapitałem pozostał akt performansu w aurze skandalu rozpoznawalnego artysty.

Z tym samym równaniem polemizuje Kamil Kuskowski w pracy , brzmiącej bardziej jak postulat niż konstatacja faktu, jakoby sztuka okazała się trwalsza od kapitału. Trudno byłoby wieścić podobne zwycięstwo, ale być może sedno leży w tym, że obie idee: pieniądza i niezależnej od niego sztuki są równie abstrakcyjne i tak samo dziś zakwestionowane. Ile bitcoinów dasz za ten gest? – mogłoby brzmieć pytanie. Ponadto rynek sztuki, zdaniem artysty, jako część (pozornie) wolnego rynku znajduje się dziś w fazie schyłkowej, więc wynik się nie zgadza. Dlaczego i czy są na to dowody, trudno powiedzieć, zwłaszcza po akcji Banksy’ego. Liczę jednak, że rozpoznanie artysty rychło się upowszechni i pozbędziemy się zwłaszcza złudzenia, że neoliberalizm jest jedynym mechanizmem, jaki potrafimy obsługiwać, a także unikniemy pułapek myślenia uważających „cuda gospodarcze”, proces niepohamowanego wzrostu czy globalną ekspansję najsilniejszych graczy na „wschodzących” rynkach finansowych za normalne zjawiska, którym należy kibicować. Do tego rodzaju krytycznego myślenia właśnie służy sztuka, czyż nie?

To, co można wyciągnąć z akcji Banksy’ego, to wniosek, że sztuka stanowi dziś głównie aktywa medialne, niezwykle płynne, bo pozbawione „cierpliwego” kapitału, jaki byłby w stanie sprawić, że odbiorcy zrozumieją logikę i zaakceptują wartość sztuki współczesnej. I zaznaczmy, że to kapitał zupełnie inny niż ten, który sprawia, że niektórzy zdejmują kapelusz na wieść o tym, że ten a ten obraz został sprzedany za tyle i tyle – nie o ten rodzaj szacunku chodzi. A bez niego artyści popadają głębiej w prekariat, musząc tłumaczyć się nie tylko z charakteru swojej pracy, ale też jej roli na rynku sztuki. Galerzyści, kuratorzy nie idą im w sukurs. Jak zatem postrzegają dziś ewolucję kapitału twórcy, którzy z założenia są prekariuszami?

Zacznijmy od studentów. Tegoroczna prezentacja uczelni na SURVIVALU pozwoliła zabrać głos najmłodszemu pokoleniu, badającemu swoje relacje wobec aktualnego statusu artysty, jaki pragnie zyskać lub zredefiniować. Strategie proponowane przez tych będących na początku drogi są więc o tyle ciekawe, że dekodują pewien rodzaj myślenia – dostrzeżony w rzeczywistości zastanej.

Własne doświadczenie analizują artyści z Muthesius Kunsthochschule w Kilonii, Grigori Skrylev i David Salazar Bianchi, porównując banknoty kazachskie i gwatemalskie, zarówno w formacie, jak i kolorystyce i nominale, czyniąc je ostatecznie abstrakcyjnymi formami, podobnymi wizualnie na różnych poziomach. Czy taką optykę na ekonomie biednych krajów daje nam globalizacja? Ekonomia Gwatemali jest nam tak samo nieznana jak ekonomia Kazachstanu. Jaki pieniądz wypiera te pieniądze? Odnosić wszystko do nieistniejącej sztaby złota albo chwiejnej baryłki ropy? Jedynym wyznacznikiem staje się to, za ile można kupić tę samą rzecz w obu krajach i nie to, ile wynosi przeciętna płaca, lecz raczej ile godzin trzeba pracować, żeby posiąść podobną siłę nabywczą. W najmłodszym pokoleniu to ostatnie pytanie bywa najczęściej zadawane.

Podobnie jak to, gdzie żyjesz, bardziej niż to, skąd jesteś, bo wszyscy wciąż migrujemy. Dla niektórych wręcz decyzja o niezamieszkaniu jest wolnością. Stworzeniem przestrzeni, która byłaby zawsze własna, niezależnie od kryzysów mieszkaniowych, kredytowych, frankowych. Dlatego plany mieszkań jak obrazy rysuje na materacach Hanna Kaszewska ze szczecińskiej Akademii Sztuki. Jej Podstawa opiewa autonomię takiej decyzji, nie jako znienawidzonej konieczności, ale jako zgodę na mobilność, a zarazem metodę pracy z tożsamością, a więc pamięcią wciąż konstruowaną na nowo – o tym, gdzie jest moje miejsce, co wybieram, co chcę pamiętać, a co zapomnieć.

Zwykliśmy widzieć kapitalizm jako swoiste perpetuum mobile, obracające się dla samego ruchu, a nie wcale, bo to dla nas, uczestników, najbardziej korzystny system do życia. Florian Grebert z Muthesius Kunsthochschule zbudował instrument podbijający piłkę kijem do golfa, stylową drwinę z rozrywki największych beneficjentów neoliberalizmu, a więc z bezproduktywności tego układu. Jego Chip pokazuje, że zysk, czyli punkt w grze w golfa, jest tak samo abstrakcyjnym pojęciem jak nakład, relacja aktywów finansowych i niefinansowych czy portfolio inwestycyjne. Służy wyłącznie do generowania jeszcze większego zysku. Oczywiście w instalacji Greberta oglądamy paraperpetuum z ukrytym napędem. To my jako kapitał ludzki jesteśmy silnikiem neoliberalizmu.

Proces podobnie absurdalnej akumulacji kapitału w jego najbardziej chyba mitycznym wymiarze pokazuje Bursztynowa Komnata, jaką zrealizowali jako VR Jagna Nawrocka i Michał Żołnieruk z wrocławskiej ASP. Legendarny skarb co chwila odnajdywany na Dolnym Śląsku można wreszcie zobaczyć na własne oczy, by pożegnać się z marzeniem. O nagłym bogactwie, niespodziewanym spadku, wygranej w totka – czymkolwiek, żeby wreszcie poczuć namacalność kapitału. Dzięki Bursztynowej Komnacie można pogodzić się z tym, że jednak pozostanie wirtualny.

Jak łatwo zmienić tory myślenia, pokazała Deburżuizacja Aleksandry Nowysz, zapraszając do pałacowych przestrzeni ideę falanstera Charles’a Fouriera – przyjmując do świadomości Salę Wspólnego Porządku, Salę Grupy, Plac Publiczny i inne nazwy, zmieniające charakter miejsca zarezerwowanego dla klasy wyższej. To zarazem pokrzepiające, że jesteśmy już gotowi na zmiany, jak i przerażające, że tak bardzo podatni na sugestię wynikającą z narzucanych nam słów – tu akurat chwalebną, pełną wiary w zmianę społeczną.

 

Kapitalizm jako teoria spiskowa
Utowarowienie sztuki stało się dziś faktem tak oczywistym jak to, że trzeba ukończyć szkołę, aby mieć tytuł artysty. Patryk Wilk z Muthesius Kunsthochschule zakodowuje swoje personalia i „wartość rynkową” w kodzie kreskowym, swoistym pępku – świadectwie narodzin wytwórcy dzieł sztuki. To właśnie sam podpis został utowarowiony, mówi Wilk, wcale nie będąc tak daleko od idei Beuysa, który zrównał przecież swoje pismo z sygnaturą szefa narodowego banku, zaświadczającego, że wydrukowany bilet jest ważny. Czasem tylko dla niego albo dla tych, którzy rozpoznają jego tożsamość. A co gdyby szef banku sam był artystą?

Wartość nazwiska sprawdza też Piotr Kmita. Śladem rodu Pachalych, który podobno miał zakupić tytuł szlachecki, odnajduje swojego sobowtóra, marszałka koronnego w polskim serialu kostiumowym Krolowa Bona (1980–1981). Przetworzony fragment ukazuje jego imiennika, członka rodu „polskich Medyceuszy” z przełomu XV i XVI wieku. Ten found footage pyta o kapitał tożsamości, coś zasadniczego dla współczesnego rynku, na czym w dzisiejszych czasach buduje się kariery nawet pozbawione swojego przedmiotu.

Po rekwizyt historii sięgnęła też Maryna Sakowska ze szczecińskiej Akademii Sztuki, która wyryła na niby-marmurowych plakietach łacińskie sentencje, sławiące gromadzenie kapitału rzekomo ciężką pracą. W pomieszczeniach dla służby dewiza: Beatus qui tenet („Szczęśliwy, kto posiada”) brzmi sarkastycznie, bo akumulacja kapitału ściśle wynika z przynależności klasowej i chyba tylko hasło „od pucybuta do milionera” wyryte antykwą w betonie mogłoby być ripostą tych, którzy w owym czasie nie umieli czytać ani tym bardziej nie znali łaciny.

Sentencja „Kapitał chroni” brzmi, jakby mogła być wyryta kapitałą na podobnych tablicach, dlatego Jerzy Kosałka zderza ją z dosłownością muzealnego eksponatu – kolczugi rycerskiej wykonanej z polskich monet. Ślepa wiara w nadprzyrodzoną moc wartości inwestycyjnych, jak wiemy, nie uchroniła ani rodziny Wallenberg-Pachalych, ani innych rodów przed okrucieństwem wojny, czystką reżimów czy po prostu przed śmiercią. Sztuka taka jak ta Kosałki jest egzystencjalnym chichotem w ruinach, które za jakiś czas (nawet jeśli szybciej homo sapiens zniknie z powierzchni ziemi) pozostawi po sobie kapitalizm. Brak równowagi między kapitałem a „realną” działalnością podkreślały na SURVIVALU m.in. performansy Vip Room (Dominika Oleś, Martyna Podwysocka) czy Uścisk dłoni (Nadia Markiewicz, Grzegorz Demczuk). Natomiast owo „realne” wzniecał Profesjonał kolektywu Dracena, konstrukcja zbliżona do tej z katolickich kościołów, będąca też odpowiedzią na potrzebę kumulacji kapitału. Zbiór zwierzeń uczestników, mający generować zasoby dobrych uczynków, szeptanych obsłudze i skrzętnie zapisywanych dla inspiracji bliźniego, był też sukcesywnie wyświetlany na ledowym ekranie. Realności nie da się zweryfikować – ten wniosek można było wysnuć, choćby patrząc na liczbę przeprowadzonych przez jezdnię staruszek.

W „ekonomię skapywania”, czyli teorię, według której trzeba dać jeszcze więcej zarobić bogatym, bo zyskają na tym ci, których oni zatrudniają, a finalnie kapitał „skapnie” i do biednych, nie wierzy też Anja Fußbach w Church of All Money Can Buy. Kapliczka dewocjonaliów konsumpcjonizmu służy za swoisty czyściec pytań do samych siebie, ile wydajemy na rzeczy niepotrzebne, czemu utyskujemy na ceny, nie zbliżając się nawet do biedy, i dlaczego kapitalizm koniecznie potrzebuje trofeów? Na ołtarzach materializmu nierówności dochodowe stają się drugorzędne, jeśli tylko kogoś w tej chwili stać na dany produkt. Nie liczą się okoliczności: pożyczki, leasingi, debety.

A tym bardziej koszty własne. Dystrybucja dochodu na korzyść biednych jest fikcją kapitalizmu, której macha się zza okna lamborghini. Za to za zapas symbolicznego kapitału służy kilkadziesiąt obrazów spakowanych przez Piotra C. Kowalskiego i Joannę Janiak (Ukryty kapitał) w magazynowy blok długości kilku metrów. Oszczędności metafizyki na czarną godzinę? W ujęciu artystów sztuka zostaje zaprezentowana jako balast gospodarstwa domowego, funkcjonującego od kilkudziesięciu lat w symbiozie z aktywnością artystyczną. Realne splata się z wirtualnym, gdy chodzi o zagospodarowanie życiowej przestrzeni.

 

Niewidzialny marketing
Przesunięcie kapitału symbolicznego na płaszczyznę uwagi celnie puentuje Atencjometr Grzegorza Demczuka. Obiekt muzealny służy tu za wyznacznik swoistej wartości, mierzonej w rzeczywistości dzisiejszych mediów wyłącznie ilością klikań i zszerowań. Bo chyba nie rzeczywistego skupienia. Atencjometr mierzy więc czas obecności widza przed obiektem, nawet jeśli ten gada wtedy z kolegą, gapi się w telefon, topi w myślach – nieważne. Kapitał obecności jest przecież czymś tak pustym, nieprzeżytym, że żaden z widzów, łącznie z niżej podpisaną, po wyjściu z wystawy nie byłby w stanie odtworzyć, co dokładnie widział, stojąc przed dziełem. A wynik został nabity. „Życie jest kapitałem, a czas jego walutą” – głosi slogan animacji Pawła i Szymona Modzelewskich, która równie dobrze mogłaby pełnić funkcję spotu promocyjnego SURVIVALU, a nie pracy obecnej na wystawie. Tę dwuznaczność ogrywa artysta, wskazując na przynależność imprezy artystycznej z kręgu niezależnego, według nazewnictwa z ubiegłego wieku, w bardzo XXI-wiecznej rzeczywistości marketingu i reklamy. Spekulacja na rynku sztuki jest przecież tylko odrobinę bardziej ryzykowna niż na innych polach. Jaki procent kapitału przeznaczasz na autopromocję? Tak powinno brzmieć to pytanie. Tak jak baner dawno zapomnianego Commerzbanku, za pomocą którego do inwestycji w sztukę zachęcał Tomasz Domański, dodając swój krzyk do hałasu powierzchni reklamowych zalewających przestrzeń publiczną. Ten brutalny gest budził sprzeczne odczucia: z jednej strony przejrzyście kierując widza w stronę Przeglądu, z drugiej odstręczając kształtem wizualnym, powtarzającym to, na co już nie da się patrzeć. Drapieżność kapitalizmu stępiła pazury tylko nam, jego odbiorcom.

Słynne hasło „Jebać biedę” w postaci hashtaga przywołała Karina Marusińska, której instalacja podkreśla dwuznaczność skrótu #jb, mogącego też przecież brzmieć: „Jebać bogactwo”. Obie kategorie: bogactwa i biedy dla dominującej w Polsce klasy średniej są tak samo abstrakcyjne i wydające się poza zasięgiem. Brak komunikacji między klasami społecznymi, brak wzajemnego zrozumienia i przywiązanie wyłącznie do wartości wyznawanych w swojej klasie jest tematem tej pracy, wykonanej minimalnym gestem i poruszającej wyobraźnię. O tym, że rozmowa toczy się wokół bytów wirtualnych, pamięta wielu twórców, którzy postanowili wpisać w swoje prace współczesne narzędzia marketingowe. Z kompresji znaczeń języka biznesu szydzi Wykwitex, swoista spółdzielnia działająca we wrocławskiej willi na Zaciszu. Wiele mówi o nich już manifest: „Nasza spółka zajmuje wiodącą pozycję we wszystkich segmentach rynku, w których jest aktywna. Permanentnie rozwijamy nowe – zyskujące szerokie uznanie – produkty. […] cechuje [je] długoterminowy wzrost wartości. Osiągamy to wtórnie poprzez rozwój organiczny. Jedną z metod jest kooperacja z podmiotami niezwiązanymi. Stosowana jest także polityka konsolidacji – dzieje się tak, gdy w perspektywie może to spowodować ogólnie pojęte, wielostronne, długoterminowe korzyści”. Artyści posłużyli się prezentacją z infografikami danych, niemających odniesienia w świecie materialnym. W ich pracy narzucenie wartości takich jak użyteczność, atrakcyjność wizualna i zachęta do inwestowania (w ich działalność) jest dowcipnym rzuceniem rękawicy rynkowi. Nie byłoby dziwne, gdyby znaleźli się potencjalni partnerzy biznesowi, którzy wykupią ich bailout.

Do szumu informacyjnego jako formy, w jakiej konfrontowani jesteśmy z neoliberalną codziennością, nawiązuje też Jarosław Kozłowski w Figurach retorycznych II, imitując prędkości danych, które przezornie umykają percepcji. Chcielibyśmy sądzić, że nasza zdolność radzenia sobie ze złożonością informacji jest praktycznie nieograniczona. Tymczasem kryzys gospodarczy, krach kredytów i „innowacji Na koniec pozostaje Dekapitalizacja Tomasza Skórki – instalacja polegająca na zaminowaniu kolumn falsyfikatem materiałów wybuchowych w formie świnki-skarbonki – będąca w istocie drwiną z samej idei kapitalizmu, która jest w stanie skapitalizować wszystko, nawet elementy dla siebie niebezpieczne. Ta dość pesymistyczna konstatacja zrealizowana została w formie zabawy, której uczestnik może tylko mieć nadzieję, że artysta rzeczywiście skorzystał z imitacji bomby. Bo jeśli nie i zrealizuje się marzenie wielu, by neoliberalizm rzeczywiście trafił szlag, to od tej chwili racja nie będzie już po naszej stronie. Tylko Banksy zagra wszystkim na nosie, wysadzając kolejne złudzenia. Artyści zawsze mają rację, nawet gdy pozwalamy im nas dekapitować.