Wypróbuj mnie smutkiem, rozpaczą, dnem zatracenia i zguby
> Piotr Stasiowski
Na pierwszy rzut oka we Wrocławiu nie ma problemu z Żydami. Samo już takie stwierdzenie powoduje wzmożenie czujności i podejrzenia o głęboko skrywany kompleks. Wypierana ze świadomości tragiczna w tym miejscu obecność narodu wybranego sięga jeszcze XIII wieku. Wystarczy wspomnieć pogromy związane z działalnością Jana Kapistrana, przywilej nietolerancji wydany w połowie XV wieku przez Władysława Pogrobowca, szesnastowieczny zakaz osiedlania się Żydów na terenie Dolnego Śląska czy pierwszy ordynek żydowski z początku XVIII wieku, regulujący prawa i obowiązki gminy, a w końcu wydarzenia związane z „nocą kryształową” w 1938 roku, by móc stwierdzić wagę roli, jaką odegrali Żydzi w tutejszej historii. We współczesnej świadomości mieszkańców miasta, które buduje swój wizerunek jako prężne zarówno pod względem gospodarczym, jak i kulturalnym, współobecność gminy żydowskiej w strukturze społecznej jest jednym z warunków powszechnej zgody i przyzwolenia na odmienność. Ta obecność jest konieczna, aby kreować pozycję Wrocławia jako rozwiniętego europejskiego miasta, pozbawionego kompleksów ksenofobii czy nietolerancji.
Wydaje się jednak, że trauma Żydów nigdy nie została w tym miejscu w pełni przepracowana. Temat ten, podobnie jak temat obecności w regionie Romów oraz nieobecności tu Niemców po drugiej wojnie światowej, jest skrzętnie zamiatany pod dywan. Organizowane festiwale różnych kultur mają znaczenie jedynie dla lokalnych, wybranych grup społeczności i raczej potwierdzają status quo atmosfery politycznej poprawności niż próbują odpowiedzieć na pytanie o znaczenie czy miejsce w historii i społeczeństwie tych grup. Czy można mówić o Wrocławiu jako o mieście tolerancji, zrozumienia odmienności oraz ekumenizmu, jeśli w osiedlowym sklepie z prasą wciąż można nabyć za kilka złotych antysemickie paszkwile, gwiazda Dawida rysowana na szubienicy z obraźliwymi hasłami na murach nikogo nie razi, a w samym mieście działają organizacje, które w mniej lub bardziej jawny sposób deklarują nienawiść do innych nacji czy odmienności? Można stwierdzić, że taka aktywność pojawia się w każdym polskim mieście, Wrocław nie jest w tym ani wyjątkowy, ani przekraczający „normy”. Tyle że w innych miastach takie wybryki są rekompensowane przez pobudzanie publicznego dialogu i próby przywracania pamięci. Łatwo stwierdzić, jak ważne są wydarzenia związane z kultywowaniem tożsamości i historii poszczególnych grup narodowych w Krakowie, Łodzi czy Warszawie. Stąd decyzja, by w ramach Przeglądu Młodej Sztuki SURVIVAL skupić się na wątku wypieranym z pamięci miasta, na wątku obecności i wykluczania ze społeczeństwa Żydów w tym miejscu. Obecna edycja, zorganizowana w Dzielnicy Czterech Świątyń, zwanej też Dzielnicą Tolerancji, sama wygenerowała ten trop poszukiwań jako jeden z możliwych. Usytuowanie niemal w centrum festiwalowych wydarzeń synagogi „Pod Białym Bocianem”, zaprojektowanej przez Karla Ferdinanda Langhansa w 1829 roku, pełniącej dziś funkcję Centrum Kultury i Edukacji Żydowskiej, stało się punktem wyjścia dyskusji nad pamięcią i charakterem tego miejsca.
„Nie tylko dobro przychodzi z góry” – może najbardziej prostym, a zarazem najbardziej zwodzącym wyjaśnieniem tego hasła, umieszczonego przez Huberta Czerepoka vis-á-vis synagogi, w bramie prowadzącej na podwórko, jest sugestia, że i tragedia Holocaustu została zesłana jakby odgórnie. Hasło to, skonstruowane jako żelazna wstęga, swoim kształtem odtwarzająca linię napisu znad bramy w Auschwitz, została na żądanie rabina zdjęta jeszcze przed otwarciem festiwalu. Gwałtowna reakcja, jaką wywołała, może świadczyć o przewrażliwieniu na punkcie nie tak odległej jeszcze historii, mrożącym w zarodku wszelkie dyskusje i próby zrozumienia. Bóg starotestamentowy to Bóg, który nie tylko wybacza, ale również karze. Nie to było jednak głównym przesłaniem pracy Czerepoka. Sublimacja doznanej krzywdy, dokonująca się w każdym wspomnieniu dotyczącym okresu wojny, jej okrucieństwa i bestialskiego ludobójstwa, pokutuje po dziś dzień w pamięci i sposobach konstruowania swojej tożsamości narodu żydowskiego. Mimo że kształt żelaznej wstęgi trudno uznać za symbol krzywdy (przecież pojawiał się na wielu innych bramach), a przytoczone zdanie nie dotyczy bezpośrednio hasła „Arbeit macht frei”, powieszona przed synagogą wywołała jednoznaczne, opresyjne skojarzenia. Nie było zamiarem artysty prowokować formą dla samej prowokacji, a jedynie wskazać ogólną genezę zła, nieodłącznie związaną z różnymi formami totalitarnej władzy. Władzy, która apriorycznie zakładając swoją rację, nie dopuszcza myśli o dyskusji jako uniwersalnym sposobie na współżycie we wspólnocie. Trudno mówić o akceptacji czy tolerancji w chwili, gdy stanowi ona jedynie przykrywkę fałszywej poprawności, nie pobudzając dyskusji nad kształtem i fałszując realne zagrożenia demokracji.
Film Ivo Nikicia „War” powstał, gdy artysta, przebywając na stypendium w Izraelu, nakręcił z pozoru banalne zdarzenie, jakim jest gra w karty w jednej z jerozolimskich kawiarni. W karty grają młodzi izraelscy żołnierze, w popularną również w Polsce grę nazywaną potocznie „wojną”. Kontekst sytuacji, gdy pod stołem do gry znajduje się karabin, umundurowani bojownicy pozostają do dyspozycji w razie ewentualnego zagrożenia, a każda osoba, która wchodzi do kawiarni, ma przeszukiwaną torbę, buduje poczucie strachu i nieufności. Państwo Izrael, od chwili swoich narodzin w 1948 roku pozostające w niemal bezustannym konflikcie zbrojnym, zmaga się ze skrzywionymi relacjami między ludźmi. Nawet stan względnego spokoju wymaga czujności i ostrożności. Dziewczęta i chłopcy, odbywający kilkuletnią obowiązkową dla wszystkich służbę wojskową, kończą ją zazwyczaj z traumą, z której ciężko się im otrząsnąć. Z drugiej strony, jak twierdzi Eric Rouleau w „Le monde diplomatique” z maja 2008 roku, od lat osiemdziesiątych narastają tendencje „nowych historyków” do dekonstruowania mitów założycielskich państwa hebrajskiego, które do tej pory opiera swoją tożsamość na pamięci Shoah. Niezależnie od różnic poszczególnych kultur, trzeba przyjąć, że po doznanej krzywdzie przychodzi moment jej odkupienia i zadośćuczynienia. Film Nikicia staje się w tym kontekście głosem wyrażającym myśl pokojową, będącą alternatywą dla obecnej sytuacji Izraela.
Złożona z trzech elementów instalacja Pawilonu Stabilnej Formy, umieszczona w niemal pustym pomieszczeniu modlitewnym synagogi, traktuje o wzniosłości. Czarne granitowe krzesło Cezarego Klimaszewskiego swoim kształtem przywodzi na myśl chłodną elegancję i monumentalną formę architektury z okresu dochodzenia nazistów do władzy. Siedząc na nim, widz mógł oglądać film found footage Tomasza Kozaka, złożony z porywających i wzniosłych fragmentów hollywoodzkich produkcji, takich jak walki żywiołów czy kosmiczne podróże. Dobiegający spod krzesła i rozchodzący się w całym pomieszczeniu rozwibrowany śpiew szczygła ma swoje źródło w ikonografii i symbolice chrześcijańskiej, w których, według apokryficznej opowieści, nawiązywał do pasji Chrystusa oraz jego odkupienia winy – to wkład Tomasza Malca. Trzy części, zapożyczając swoją formę z różnych źródeł kultury, składają się na wypowiedź dotyczącą szczególnego języka, języka opresji. Wzniosłość to twór sztucznie kreowany, mający zakorzenienie w kulturze. Za pomocą emfazy czy hiperboli ma za zadanie przedstawić nieprzedstawialne. Jako główny czynnik stylistyki propagandy staje się narzędziem w lansowaniu systemów kontroli i nadzoru, skrywając swoją formą prawdziwe ich funkcje. W odróżnieniu od doniosłości, nie musi nawiązywać do autentycznych wydarzeń, ale pozwala na manipulację skojarzeniami i tworzenie sztucznego poczucia zadowolenia i dumy. Umiejscowienie instalacji w klasycyzującej, historycznej budowli synagogi, naprzeciw aron ha-kodesz, ma swoje przewrotne znaczenie. Z jednej strony, przez wykorzystane źródła, staje się w niej elementem obcym, nieprzystającym do charakteru miejsca, z drugiej – tym bardziej podbija znaczenie budowli Langhansa jako miejsca, które tworzy dyskurs wzniosłości. Warto w tym miejscu wspomnieć, że gdy we Wrocławiu powstała w 1870 roku jeszcze jedna, znacznie większa Nowa Synagoga, doszło do rozłamu diaspory żydowskiej, w wyniku którego w synagodze „Pod Białym Bocianem” skupiła się jej konserwatywna część.
Jeszcze jedną pracą planowaną na SURVIVAL miała być instalacja dźwiękowa Janka Simona Kanał. Trudności techniczne sprawiły, że nie zaistniała w formie, w której była planowana w ramach przeglądu, jakkolwiek jej znaczenie spaja klamrą pozostałe prace związane z eksplorowanym przez nas wątkiem. Dobiegające ze studzienki ściekowej fragmenty niewyraźnych przemówień Führera, zapożyczone z filmu Charliego Chaplina Dyktator, w prześmiewczy sposób odrealniałyby i odciążały powagę dyskusji.
Zuzanna Ginczanka, Polka i Żydówka, poetka okresu dwudziestolecia międzywojennego, która zachowała w sobie świadomość podwójnej przynależności narodowej, pisała w wierszu „ŻAR-PTAK”:
Panie, — powtarzam śpiewnie, — wypróbuj mnie smutkiem, rozpaczą, dnem zatracenia i zguby, lecz szczęściem już nie doświadczaj, nie przetrwam bowiem próby.
Myśl tę, będącą proroctwem tragicznego losu Ginczanki, rozstrzelanej w 1944 roku w Krakowie-Płaszowie, do dziś można odnaleźć we wzajemnych stosunkach Polaków i Żydów. Mimo słów o wzajemnym przebaczeniu, głęboko w świadomości pozostaje nieufność i poczucie niezawinionej krzywdy, tak z jednej, jak i z drugiej strony. Sztuka, której funkcją nie jest jedynie ozdabiać, a w koncepcji Oscara Wilde’a przede wszystkim wydobywać na światło dzienne tajone problemy, nieprzepracowane wciąż zadry, od lat dziewięćdziesiątych XX wieku na nowo stara się wykazać całą złożoność skomplikowanych historycznie i emocjonalnie stosunków między tymi dwiema nacjami. Jeśli nie pozwolimy artystom na poruszanie drażliwych problemów, oczekując od nich jedynie umilania życia i wpisywania się przez swoje prace w oficjalny język politycznej poprawności, nie możemy oczekiwać, że kultura zachowa w sobie prawdę. Prawdę tak bardzo potrzebną w czasie, gdy wszystko, co nas otacza, jest sztucznie kreowane przez oddziały public relation.